Jak to się zaczęło?
Nie raz powtarzam, że los zsyła na moją drogę tak cudowne osoby, że sama nie wiem czym na to zasłużyłam. Nie mogło być inaczej w tym przypadku! Z Anią i Jonathanem podpisałam prawdopodobnie najbardziej spontaniczną (czasowo) umowę jak do tej pory i od początku wiedziałam, że to będzie OGIEŃ (nie tylko przez sierpniowe upały)!
Słuchajcie – połączenie dwóch kultur, polskiej fantazji i szwajcarskiego luzu w jeden z najgorętszych dni w roku, w genialnym miejscu musiało zwiastować coś wspaniałego.
Piękne światło podczas ceremonii przedzierające się przez witraże, łzy wzruszenia, oprawa muzyczna przygotowana przez ojców pary młodej oraz ich przyjaciół, występ kapeli Jonathana oraz piosenka napisana tylko dla nich zagrana przez jego tatę, prawdziwy polonez poprowadzony przez mamę Ani, niespodzianka i integracja od mamy chrzestnej, występ babci Ani, szaleństwo na parkiecie, wchodzenie na stół i… spektakularne upadki (spokojnie, wszyscy cali)!
A w tym wszystkim oni – przytuleni, zakochani, łapiący każdą chwilę dla siebie.
O czymś zapomniałam? Na pewno. Ale na pewno nie zapomnę o tym dniu i celebracji prawdziwej miłości.